poniedziałek, 5 stycznia 2015

65. brytyjska mentalnosc, decyzja, Irlandczyk i rychle pozegnanie

Poniedziałek, 9 rano, praca
Nie lubię tych zmian, bo wszystko ma tendencję do dziania się naraz i psucia się naraz i ciężko jest to ogarnąć, ale jestem z A., więc jest fajnie i nie ma stresu. A. jest wyluzowany, ciągle żartuje i wydaje się mieć wyjebane, ale tak naprawdę trzyma wszystko w garści. Dostawy oczywiście przyjeżdżają trzy naraz, ta główna jest dwie godziny za wcześnie, ale wychodzę odebrać. Na zewnątrz jest pełno śniegu, temperatura poniżej zera, stoję na rampie dostawczej w cienkiej koszuli, widzę swój oddech jak rozmawiam z kierowcą. Kierowca ma ciężki akcent z Midlandów, drapie się po jajach i podciąga opadające spodnie, uparcie twierdząc, że pieczęć otwierająca wyparowała mu z kieszeni. Znalazłam później pieczęć w magazynie, pewnie po wyparowaniu z kieszeni zmaterializowała się na podłodze.
Mam pięć palet i trzy do wyciągnięcia. Wciągam paletę numer trzy, w biurze pojawia się T., bez najmniejszego zdziwienia patrzy jak parkuję paletę, alright love, idę po dwie pozostałe. Przychodzi P., the driver is really barmy, innit?, kiwam głową i opowiadam jak pieczęć wyparowała mu z kieszeni, wymieniamy się znaczącymi spojrzeniami i wychodzę po ostatnią paletę.

Brytyjczycy przepuszczają kobiety w drzwiach, w środkach transportu zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże kobiecie znieść walizkę ze schodów, jak pary robią zakupy to mężczyzna sam bierze cięższe torby (pracowałam trzy lata na kasie, to się naoglądałam i wiem :P), ogólnie w większości Brytyjczycy traktują kobiety z szacunkiem i jak drugiego człowieka, a nie jak mięso wokół cipy, ALE też z tego partnerstwa wynika to, że nie można być patronising i tu stąpamy po cienkim lodzie. Kogoś może to oburzać, że nikt z facetów mi nie pomógł wciągnąć dostawy, ale A. wiedział, że sobie poradzę, że jestem feministką, poza tym, w gruncie rzeczy jest to moim obowiązkiem i próba wyręczenia mnie z wciągnięcia niewielkiej dostawy byłaby patronising.
Taka mentalność, można lubić, lub nie.

***

Zdecydowałyśmy z E., że nie przeprowadzamy się do Londynu, tylko do Manchesteru, L. jedzie z nami, nie jestem pewna czy on o tym wie, ale jeśli nie, to się wkrótce dowie. Wprawdzie byłyśmy pijane jak świnie jak podjęłyśmy tę decyzję, ale kiedyś na trzeźwo już sugerowałam Manchester, czy w ogóle coś na północy, (dwa pozostałe miasta-kandydaci to Leeds i Liverpool) więc decyzja wydaje się dobra, Manchester jest strasznie kolorowy, różnorodny, duży i głośny, czyli ma to, co się chce, żeby było, jak się jest w naszym wieku.
Muszę skończyć studia, napisać dobrą pracę magisterską i dostać przeniesienie w pracy. Mam motywację bardzo.

Ze smutniejszych rzeczy, to tak pijane i w strasznym stanie wpadłyśmy na M., melancholijnego Irlandczyka, który chyba po raz pierwszy był bardziej trzeźwy niż my. M. był materiałem na bliskiego przyjaciela, ale wybrał inaczej, bo jemu się wydaje, że nie zasługuje na bezinteresowną przyjaźń. Zawsze traktował mnie jak młodszą, naiwną siostrę. Poznałyśmy go po nieśmiertelnej kraciastej koszuli. M. nadal ma zabójczy uśmiech, nadal wpada w kłopoty, nadal trzyma się z ludźmi, którzy go krzywdzą. Gdy przetrzeźwiałyśmy i siedząc w łóżku jadłyśmy nieodzowną pizzę zapijając szklankami wody (kacowi lepiej zapobiegać niż go leczyć), doszłyśmy do wniosku, że to sposób M. na self-harm, powtarzalny, przewidywalny, stały. Mam ochotę potrząsnąć M. i nakrzyczeć, że ma się ogarnąć, że pomimo swojej przeszłości zasługuje na przyjaźń, że ma przestać otaczać się ludźmi, którzy są abusive, że Irlandia jest daleko, że tam gdzie mieszka nie ma the Troubles, że ma przestać marnować swój potencjał. Może kiedyś.
I miss you, bitches.
We miss you too, M.

***

B. ma dość, wyprowadza się do Polski. Znowu. Myślimy z P.a, że jeszcze wróci, nie wiemy tylko ile razy. Leci za miesiąc. Bo trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie, czy jakoś tak. Bo 'ciapate gowna nie beda chodzic ulicami'. Bo każdy toczy jakąś walkę ze sobą, lub ze światem.
Bo szczęście to pojęcie bardzo skomplikowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz