środa, 28 stycznia 2015

69. wodorost

Mam takie postanowienie noworoczne, żeby próbować różnego nowego jedzenia, które do tej pory wydawało mi się niesmaczne, albo odrzucające z jakichś powodów, albo nie umiałam go robić po prostu.
Na pierwszy ogień poszła rzepa. Nie, żebym miała coś do rzepy; po prostu rzepa to takie głupie warzywo, że nie wiadomo co z tym zrobić, ani to do sałatek, ani samo w sobie do pochrupania też niet, ani w wrapa na lunch nie upchnę... R. dał mi przepis na curry z rzepy i zjadłam od razu dwie porcje. Nie ma to jak potrawy narodowe Brytyjczyków, do których uparcie zaliczają oni curry ;)

Numer dwa, sushi. Obrzydza mnie ten wodorost. Rozkminiłam, że jak zrobię sushi od zera, dotknę tego wodorosta, powącham, sama wszystko zroluję, zobaczę, że to nic strasznego, to może mi minie.
Nie minęło. Sushi wygląda przepięknie, pachnie ładnie i dobrze smakuje, ale jak tylko popatrzę na tego wodorosta, to mi niedobrze.
Podejście numer dwa, zrobiłam uramaki, sushi z wodorostem w środku, tak, że go nie widać. Mój mózg uparcie mi mówi, ze wodorost jest, że jest błyszczący, zielony i oślizgły, że wygląda jak wodorosty w jeziorze, gdzie lubiłam pływać jako dziecko, tylko takie sprasowane.
Jak jem i nie myślę, że jest wodorost, to mi smakuje. Jak tylko pomyślę o wodoroście, to mi się na pawia zbiera.
Spróbowałam, żeby pozbyć się uprzedzeń, i niestety, wodorost wygrał.

***

Jestem przeziębiona i straciłam głos tak bardzo, że A. i D. mi dokuczali, że w końcu w pracy będzie cisza i spokój, bo nie mogę mówić.
You can blame this crap merchandising on not being able to speak.
A ja mogłam jedynie złowrogo popatrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz