piątek, 30 stycznia 2015

70. uninvited feelings

Could you please explain how B.'s pink shoes interfere with the quality of her work?

Pytam J., wyzywająco unosząc jedną brew i krzyżując ramiona w geście dezaprobaty. J. nawrzeszczał na B., bo przyszła do pracy w różowych butach i zagroził, że następnym razem odeśle ją do domu. Nie widzę problemu w różowych butach B. Co więcej, nikt z naszej czwórki nie ma na sobie poprawnego uniformu, stoimy wszyscy w biurze w tshirtach (mężczyźni powinni nosić koszule i krawat, kobiety bluzki koszulowe) i gdyby właśnie wpadł regionalny to nie byłby tym faktem zachwycony.
Pytam więc J., po co ściga B. za różowe buty. W odpowiedzi słyszę, że zasady są po to, żeby ich przestrzegać. J. odwraca się do D. i mówi, że muszą coś ze mną zrobić, bo jestem za miękka. D. przyznaje J. rację.
Życzę obydwojgu powodzenia.

***

Nadal jestem chora i źle się czuję.
Nie wiem, jaki moduł robię w następnym semestrze, koordynator kierunku nie odpisuje na maile.
Mamy w domu mysz i nie działa pralka.
Źle się czuję. Niektórym się stres somatyzuje, a ja mam na odwrót, ból głowy, zatok, cieknący nos i wyschnięty pysk mi na psychę siada i ryczałam całą drogę z pracy.

Uninvited feelings,

they come without a warning
and they stay too long
(...)
I try to separate,
try to separate my body from my mind

Pip pip pip :(

środa, 28 stycznia 2015

69. wodorost

Mam takie postanowienie noworoczne, żeby próbować różnego nowego jedzenia, które do tej pory wydawało mi się niesmaczne, albo odrzucające z jakichś powodów, albo nie umiałam go robić po prostu.
Na pierwszy ogień poszła rzepa. Nie, żebym miała coś do rzepy; po prostu rzepa to takie głupie warzywo, że nie wiadomo co z tym zrobić, ani to do sałatek, ani samo w sobie do pochrupania też niet, ani w wrapa na lunch nie upchnę... R. dał mi przepis na curry z rzepy i zjadłam od razu dwie porcje. Nie ma to jak potrawy narodowe Brytyjczyków, do których uparcie zaliczają oni curry ;)

Numer dwa, sushi. Obrzydza mnie ten wodorost. Rozkminiłam, że jak zrobię sushi od zera, dotknę tego wodorosta, powącham, sama wszystko zroluję, zobaczę, że to nic strasznego, to może mi minie.
Nie minęło. Sushi wygląda przepięknie, pachnie ładnie i dobrze smakuje, ale jak tylko popatrzę na tego wodorosta, to mi niedobrze.
Podejście numer dwa, zrobiłam uramaki, sushi z wodorostem w środku, tak, że go nie widać. Mój mózg uparcie mi mówi, ze wodorost jest, że jest błyszczący, zielony i oślizgły, że wygląda jak wodorosty w jeziorze, gdzie lubiłam pływać jako dziecko, tylko takie sprasowane.
Jak jem i nie myślę, że jest wodorost, to mi smakuje. Jak tylko pomyślę o wodoroście, to mi się na pawia zbiera.
Spróbowałam, żeby pozbyć się uprzedzeń, i niestety, wodorost wygrał.

***

Jestem przeziębiona i straciłam głos tak bardzo, że A. i D. mi dokuczali, że w końcu w pracy będzie cisza i spokój, bo nie mogę mówić.
You can blame this crap merchandising on not being able to speak.
A ja mogłam jedynie złowrogo popatrzeć.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

68. umieranie i praca w sklepie

Koleżanka mamy, z którą pracowała dziesięć lat, miała dwa udary i jest w szpitalu. Póki co roślina. Jest alkoholiczką. Piła codziennie, pół życia, nawalona przychodziła do pracy. Moja mama jest załamana.



Pokolenie mojej mamy umiera. Zapija się na śmierć, bo setkę machnąć to nic złego, bo klina klinem. Blokuje swoje żyły cholesterolem, bo golonka dobra na wszystko. Zamienia swoje wątroby w dętkę od roweru, bo piwo to nie alkohol. Otacza swoje serca tłuszczem ze schabowych, aż przestają bić.

Moje pokolenie też umiera. Skacze z wieżowców, bo nastoletnie ciąże to wciąż tabu. Bierze garście leków nasennych, bo nie wytrzymuje presji. Wiesza się, bo nie ma żadnych perspektyw. Podcina sobie żyły, bo Mark Zuckerberg w twoim wieku założył fejsa i był milionerem, a ty sobie porządnej pracy znaleźć nie możesz.
***

Podszedł do mnie klient na taką odległość, po kilku krokach wstecz (nieskutecznych, on cały czas się przybliżał, gdy ja odchodziłam) znalazłam się na półce i wyciągnęłam ramię przed siebie, z wnętrzem dłoni skierowanym w jego kierunku, aby go fizycznie powstrzymać przed wchodzeniem w moją przestrzeń. Miałam sporo takich sytuacji. Ludzie uważają, że jak jesteś pracownikiem sklepu i kobietą, to jesteś własnością publiczną. Jak jesteś pracownikiem sklepu i mężczyzną, to jesteś debilem.
Tak traktują nas ludzie, którzy podchodzą do nas z pytaniami typu czy te baterie wejdą do mojej latarki? Od dziś mamy zgłaszać wszystkie sytuacje, które podpadają pod abuse czy assault przez formularz do head officu, A. ma nadzieję, że jak te buce dostaną kilkadziesiąt zgłoszeń dziennie od pracowników, którym grożono pobiciem lub śmiercią za odmowę dania plastikowej torebki na gumę do żucia, to to będzie jak kubeł zimnej wody na głowę.

czwartek, 8 stycznia 2015

67. potok mysli


Postgrad study space, pisane w czasie rzeczywistym
Esej. Średnio interesujący, nie związany z moimi studiami w ogóle. 840/4000 słów, deadline za 11 dni. Tick tock.
Dam radę, nie takie imprezy się kładło, jak mawiał anglista z ogólniaka.
Politeness theory w odniesieniu do wywiadów Paxmana z politykami brytyjskimi.
Do you think it is every politician’s responsibility to discourage and diminish racism?
Wgryzam się w muffinkę (triple choc, aż wstyd się przyznać) i zapijam kawą.
Well, you do not discourage it.
Drewnianym mieszadłem do kawy wydłubuję z muffinki kawałek czekolady.
This is all airy fairy eye-catching nonsense.
Czemu jestem jedyną osobą, która pisze esej na ten temat, z wszystkie cztery kopie książki są wypożyczone z biblioteki, żadna przeze mnie?
Ludzie są niefair wobec siebie.
... if you can’t run your own party?
Serio, ja nie wypożyczam niczego, co mi nie będzie potrzebne do eseju.
Would it be okay to be a racist at seventy?
Czy jestem na tyle głodna, żeby zjeść sałatkę? Nie, jeszcze nie, mam dobrych kilka godzin zanim stąd pójdę, sałatka będzie na później.
I’m just trying to explore the sort of chap you are, Prime Minister, with respect.
Muszę do toalety.
Is it appropriate to have faith schools?
O, tęcza za oknem.
How do you reconcile it with your Christian values?
Jest szansa, że w następnym semestrze będę robiła praktyczny moduł i esej nie będzie na 4K słów.
What is the difference between you and David Cameron?
Muszę jutro iść do pracy obczaić rotę i zapytać A o urlop. I kupić mydło, w domu kończy się mydło do rąk.
Is it true that you find yourself slightly intellectually inferior?

Wracam do pisania, do końca tygodnia muszę mieć 3K słów bez conclusion.

wtorek, 6 stycznia 2015

66. lekcja historii, lekcja o Polsce

Śniło mi się, że pewnego pięknego dnia stwierdziłam 'jebać te całe languages i te tłumaczenie' i poszłam na uniwersytet do Sheffield studiować historię. Tak naprawdę to nie lubiłam historii, na świadectwie mam dwóję, na maturze zdawałam geografię. Tak czy owak, w tym śnie, naumiana historii, wróciłam do Polski nauczać o czasach wiktoriańskich w Anglii, przekształciłam nawet swój stary pokój w klasę szkolną z czasów wiktoriańskich a tam gdzie moja mama ma meblościankę ustawiłam gablotkę z książkami i eksponatami. Mama też w tym śnie była, niezbyt szczęśliwa z powodu rozpizdu jaki robiłam w jej mieszkaniu w imię oświaty. Co lepsze, fakty, które przedstawiałam na prezentacjach w szkołach są poprawne historycznie, wiem, bo czytałam i bo widziałam w muzeach.
Jak się obudziłam, to wysłałam smsa do E., żeby nie miała wątpliwości z jakim wariatem przeprowadza się do innego miasta. E. wydawała się kompletnie niewzruszona tym bajzlem jaki mam w głowie i zapytała jaka była Polska, gdy w Anglii panowały czasy wiktoriańskie.
Co?
Jaka była Polska? Uhm, była końcówka rozbiorów bo inne złe państwa Polskę między siebie podzieliły, jak smaczne ciacho om nom nom nom, i chyba jakaś wojna była. Tak, musiała być wojna, zawsze była wojna.
Ale E. chce wiedzieć jaka była Polska, a ja mam w głowie pustkę.
Nas nigdy nie uczono na historii, jaka była Polska, czy jakie było cokolwiek, były daty bitew do wykucia na blachę ściągnięcia ze ściąg i nazwiska generałów, dowódców i przywódców państw i drzewa genealogiczne władców.

Dziś całkiem na poważnie zrozumiałam, dlaczego miałam dwóję z historii i zdawałam maturę z geografii.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

65. brytyjska mentalnosc, decyzja, Irlandczyk i rychle pozegnanie

Poniedziałek, 9 rano, praca
Nie lubię tych zmian, bo wszystko ma tendencję do dziania się naraz i psucia się naraz i ciężko jest to ogarnąć, ale jestem z A., więc jest fajnie i nie ma stresu. A. jest wyluzowany, ciągle żartuje i wydaje się mieć wyjebane, ale tak naprawdę trzyma wszystko w garści. Dostawy oczywiście przyjeżdżają trzy naraz, ta główna jest dwie godziny za wcześnie, ale wychodzę odebrać. Na zewnątrz jest pełno śniegu, temperatura poniżej zera, stoję na rampie dostawczej w cienkiej koszuli, widzę swój oddech jak rozmawiam z kierowcą. Kierowca ma ciężki akcent z Midlandów, drapie się po jajach i podciąga opadające spodnie, uparcie twierdząc, że pieczęć otwierająca wyparowała mu z kieszeni. Znalazłam później pieczęć w magazynie, pewnie po wyparowaniu z kieszeni zmaterializowała się na podłodze.
Mam pięć palet i trzy do wyciągnięcia. Wciągam paletę numer trzy, w biurze pojawia się T., bez najmniejszego zdziwienia patrzy jak parkuję paletę, alright love, idę po dwie pozostałe. Przychodzi P., the driver is really barmy, innit?, kiwam głową i opowiadam jak pieczęć wyparowała mu z kieszeni, wymieniamy się znaczącymi spojrzeniami i wychodzę po ostatnią paletę.

Brytyjczycy przepuszczają kobiety w drzwiach, w środkach transportu zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże kobiecie znieść walizkę ze schodów, jak pary robią zakupy to mężczyzna sam bierze cięższe torby (pracowałam trzy lata na kasie, to się naoglądałam i wiem :P), ogólnie w większości Brytyjczycy traktują kobiety z szacunkiem i jak drugiego człowieka, a nie jak mięso wokół cipy, ALE też z tego partnerstwa wynika to, że nie można być patronising i tu stąpamy po cienkim lodzie. Kogoś może to oburzać, że nikt z facetów mi nie pomógł wciągnąć dostawy, ale A. wiedział, że sobie poradzę, że jestem feministką, poza tym, w gruncie rzeczy jest to moim obowiązkiem i próba wyręczenia mnie z wciągnięcia niewielkiej dostawy byłaby patronising.
Taka mentalność, można lubić, lub nie.

***

Zdecydowałyśmy z E., że nie przeprowadzamy się do Londynu, tylko do Manchesteru, L. jedzie z nami, nie jestem pewna czy on o tym wie, ale jeśli nie, to się wkrótce dowie. Wprawdzie byłyśmy pijane jak świnie jak podjęłyśmy tę decyzję, ale kiedyś na trzeźwo już sugerowałam Manchester, czy w ogóle coś na północy, (dwa pozostałe miasta-kandydaci to Leeds i Liverpool) więc decyzja wydaje się dobra, Manchester jest strasznie kolorowy, różnorodny, duży i głośny, czyli ma to, co się chce, żeby było, jak się jest w naszym wieku.
Muszę skończyć studia, napisać dobrą pracę magisterską i dostać przeniesienie w pracy. Mam motywację bardzo.

Ze smutniejszych rzeczy, to tak pijane i w strasznym stanie wpadłyśmy na M., melancholijnego Irlandczyka, który chyba po raz pierwszy był bardziej trzeźwy niż my. M. był materiałem na bliskiego przyjaciela, ale wybrał inaczej, bo jemu się wydaje, że nie zasługuje na bezinteresowną przyjaźń. Zawsze traktował mnie jak młodszą, naiwną siostrę. Poznałyśmy go po nieśmiertelnej kraciastej koszuli. M. nadal ma zabójczy uśmiech, nadal wpada w kłopoty, nadal trzyma się z ludźmi, którzy go krzywdzą. Gdy przetrzeźwiałyśmy i siedząc w łóżku jadłyśmy nieodzowną pizzę zapijając szklankami wody (kacowi lepiej zapobiegać niż go leczyć), doszłyśmy do wniosku, że to sposób M. na self-harm, powtarzalny, przewidywalny, stały. Mam ochotę potrząsnąć M. i nakrzyczeć, że ma się ogarnąć, że pomimo swojej przeszłości zasługuje na przyjaźń, że ma przestać otaczać się ludźmi, którzy są abusive, że Irlandia jest daleko, że tam gdzie mieszka nie ma the Troubles, że ma przestać marnować swój potencjał. Może kiedyś.
I miss you, bitches.
We miss you too, M.

***

B. ma dość, wyprowadza się do Polski. Znowu. Myślimy z P.a, że jeszcze wróci, nie wiemy tylko ile razy. Leci za miesiąc. Bo trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie, czy jakoś tak. Bo 'ciapate gowna nie beda chodzic ulicami'. Bo każdy toczy jakąś walkę ze sobą, lub ze światem.
Bo szczęście to pojęcie bardzo skomplikowane.