piątek, 28 marca 2014

31. smuteczki








Ktoś zafarbował fontannę wczoraj! :)




















***

Spadłam ze schodów i chyba uszkodziłam sobie rękę, deadliny zbliżają się nieuchronnie, boli mnie brzuch, jest zimno i mam smuteczek. Dobiłam się moim wyborem klipu do subtitlowania, który jest o tym, jak ludzie bez kasy nigdy nie dostają dobrych prac bo nie mogą robić darmowych staży i zdobywać doświadczenia (BBC - Who gets the best jobs? - warto obejrzeć), Chińczyk z grupy wysłał mi swoją część prezentacji i wszystko jest do poprawki, dostałam pierwszą odmowną odpowiedź w sprawie stażu, nie nauczyłam się jeszcze dekompilować aplikacji na smartphony i mam dziś ogromną dostawę na swoją sekcję w pracy.

Now then mardy bum.

Przejdzie mi. Jutro jest sobota, mój chill-day, jedyny dzień w którym wolno mi się opierdalać, wolny od pracy i uni. Jadę do Londynu, zapowiadali ciepło, a teraz idę przeszukać szafki, gdzieś powinno być pudełeczko walnut whipów.


czwartek, 20 marca 2014

30 st patrick's

W poniedziałek spotkałam się z A. na wspólną naukę w K17. A. specjalizuje się w subtitlingu i pomagał mi w konfigurowaniu programu.
Wspólny subtitling zakończył się na tym, że poszłam na koncert hard rockowy do najbardziej meliniastego pubu jaki w życiu widziałam, a później dołączyliśmy do reszty ekipy z uni i pijani biegaliśmy po mieście w guinessowych kapeluszach. St Patrick's <3

 Tak czy owak, mam ponad 50 napisów  (na 200, ale jeszcze tydzień temu nie miałam ani jednego) i idzie mi coraz lepiej.



piątek, 14 marca 2014

29. ponglish

Ostatnio robiąc tłumaczenie bardzo zdałam sobie sprawę z tego, czym męczy mnie tutorka N. Poprawne używanie języka polskiego jest dla emigranta niełatwe i muszę się z tym ogarnąć. Ostatni raz poprawne używanie języka polskiego obchodziło mnie dokładnie pięć lat temu, gdy przygotowywałam się do matury. Zresztą, bardziej niż poprawność interesowało mnie zakucie kluczy i nazw środków stylistycznych za które były punkty. A teraz bam, przyjeżdżam do Anglii na studia, trzeba poprawnie pisać po polsku i jestem w dupie, nawijam ponglishem, jak wszyscy rodacy tutaj i nie wiem jak przetłumaczyć słowo feedback. Najgorsze jest to, że je znam, rozumiem i używam, więc nic mnie nie usprawiedliwia. Używałam słowa feedback nawet jak mieszkałam z B., ej, sram żarem bo dziś odbieramy feedback za esej, no z tym feedbackiem to się nie wysilili specjalnie, jedną linijkę feedbacku to mogą sobie wsadzić.
Feedback. To provide feedback.

Słownik mówi, że feedback to jest sprzężenie zwrotne. Wybucham śmiechem, bo mi do kontekstu pasuje jak pięść do nosa.


Mój i B. ponglish był niestety dość daleko posunięty. Mówię 'niestety' teraz, z perspektywy czasu, jak siedzę przez kompem i nie wiem jak przetłumaczyć feedback, bo wtedy to było normalne, co najwyżej śmieszne. O, masz jakiś nowy smak beansów? Naprawili ci tego leaka w kaloryferze? Idę spać, bo rano mam seminara. Mam offa jutro, idziemy out? Poznałam fajnego kolesia na night-oucie. Zajebista pogoda, chodź porobić zdjęcia na seafront.

Pochodziłabym po seafroncie. Jest ciepło i wiosennie, i nie oszukujmy się, spacer betonowym deptakiem dużego miasta to nie to samo co szum pachnących fal, łagodnie rozbijających się o brzegi Walii. Moje obecne miasto jest ładne, czyste i przyjemne, ale brakuje mu tego czegoś, czegoś co byłoby ekscytujące, dzikie i niepowtarzalne. Do Peak District mam raptem pół godziny autobusem, ale Walia przyzwyczaiła mnie do krajobrazowej zachłanności. Ja bym chciała mieć Peak District za rogiem, a nie za pół godziny, i to autobusem.

Aplikuję na internshipy i poprosiłam N. o referencje. Nie odpisała. Stresuje mnie to.
Co jeśli N. uważa że będę beznadziejnym tłumaczem (i nie wiem jak przetłumaczyć feedback) i nie da mi referencji?

Piękna angielska wiosna - rozkwitły już wszędzie żonkile, a w tle jest typowo północnoangielski budynek z czerwonej cegły. 



niedziela, 9 marca 2014

28. gender, IC i tlumaczenie

Jutro zaczyna się piąty tydzień wykładów i w IC huczy jak w ulu. Na blacie obok leży sterta książek o tytułach typu Female Masculinity (co?) i Sex, Gender and Sexuality. Po co w ogóle studiować gender studies?

Co do gender, przeczytałam na fejsie wymianę komentarzy koleżanek na całkiem ciekawy temat. Otóż chodzi o to, że jedna z nich wyszkoliła się w zawodzie kowala, ale z powodu przepisów nie może tego zawodu wykonywać i jest, za przeproszeniem, w dupie z pracą. W Polsce są limity na to, co może robić kobieta i jaki ciężar może przenosić, w związku z tym, że ciężary w kuźni bywają duże, nikt jej nie zatrudni w obawie przed konrolą BHP. W Polsce kobieta może przenosić ciężar nie większy niż trzynaście kilogramów. Co ciekawe, w Anglii i Walii, gdzie BHP jest absurdalnie wszechmocne i wszechobecne, nie ma takich formalnych ograniczeń, a HSE definiuje limit jako individual capacity. Przepisy przepisami, w życiu trzeba jeszcze przeskoczyć ludzką mentalność i stereotypy. W pracy przekonanie męskiej części ekipy, że mogę i chcę obsługiwać podnośnik do palet czy zgniatarkę do kartonu zajęło mi dobre kilka tygodni. Śmieszna sprawa, bo do obsługi tych dwóch nie jest potrzebna żadna siła fizyczna, a jednak faceci upierali się, żeby zabierać moje palety i przychodzili obserwować jak sobie radzę ze zgniatarką, nawet się specjalnie z tym nie kryjąc. Stereotypy na temat płci są wszędzie, nawet w najbardziej postępowych społeczeństwach.

A zatem jutro zaczyna się piąty tydzień zajęć, a wraz z nim czas deadlinów. Mój najbliższy jest za tydzień, cztery paragrafy tłumaczenia literatury, został mi jeden i jakieś milion godzin proofreadingu. Mam jeszcze półtorej godziny w IC zanim wyjdę do pracy, pod ręką kawę, owoce i warzywa. Jest piękna, słoneczna pogoda i czuję się szczęśliwa.

czwartek, 6 marca 2014

27. recuerdos

Właśnie dostałam wiadomość od C. Jej koleżanka jest na Erasmusie w Valladolid i nie jest dobrze. Guess what she's doing as soon as she gets back? Telling everyone how racist everyone is there, and what a horrible place it is.
Wątpię czy ktoś jej uwierzy. Nam nie uwierzono, head of department nawet nie przyjął naszej skargi mówiąc że wyolbrzymiamy. Nie jestem do końca pewna, czy ktokolwiek nam uwierzył. Nie wiem, czy sama bym sobie uwierzyła. Wróciłam wtedy z tej rozmowy i rozryczałam się. R ryczała już w trakcie. Nie płakałam w Valladolid, nieważne jak podle się czułam. W środku byłam pusta. Tak właśnie się czułam, podle, pusto, wygaszona.

Valladolid zawsze będzie gdzieś we mnie, schowane, wybaczone już, wepchnięte na sam dół świadomości, czasem tylko wypływające i paraliżujące na moment, wbijające szpikulec lodu i strachu w serce, zaciskające niewidzialną dłoń na gardle. Ciężko jest to w ogóle opisać. Po raz pierwszy odkąd wyjechałam z Polski czułam, że bycie na emigracji jest straszne.

Nie mogę pozbyć się jednego nawyku, który tam nabyłam. Uwarunkowałam się, jak mówi współlokator M. Było gorąco, a później zimno, także picie dużych ilości wody było koniecznością. Zauważyłam, że obracanie butelki wody w dłoniach pomaga mi panować nad stresem, a powolne picie dużo skuteczniej powstrzymywało mnie przed powiedzeniem czegoś, czego mogłabym żałować, niż liczenie do dziesięciu. Teraz, w czasach pokoju, działa to na odwrót. Brak wody oznacza stres. W zeszłym semestrze szłam rano na uniwersytet, moja grupa miała prezentację na temat linguistic theories. W połowie drogi sięgnęłam do torebki po butelkę wody.
Nie ma
.
Zatrzymałam się, wyrzuciłam wszystko z torebki.
Nie ma, naprawdę nie ma.
Zrobiło mi się słabo, pociemniało przed oczami, w gardle poczułam ucisk. Dobrnęłam na uniwersytet, powietrze było ciężkie i gęste, moje nogi, zamienione w galaretę, odmawiały współpracy. Wbieglam do kafejki, can I have a bottle of still water, please, trzęsącymi dłońmi wyciągnęłam portfel i zapłaciłam. Zanim spóźniona, spocona i przerażona doszłam do sali wykładowej, wypiłam niemal całą butelkę.

Wiem, że się uwarunkowałam. Uczyłam się o warunkowaniu na wykladach z psychosocjologii w Valladolid.

Podobno wszystko dobre, co się dobrze kończy. Valladolid skończyło się dobrze, tj wyjechałam stamtąd i już nigdy nie wróciłam, bogatsza w nowe doświadczenia i wiedzę. Plus picie dużych ilości wody jest zdrowym nawykiem.

wtorek, 4 marca 2014

26. konsekwencje niepójcia na wyklad i shrove tuesday


Niepójście na wykład z powodu zaspania z powodu czytania książki ciągnie się za mną dalej. Okazało się dziś, że wszyscy wybrali grupy do formative assessment tydzień temu, wszyscy poza mną i Chińczykiem, który ledwo mówi po angielsku i śmierdzi. No, to cały projekt na mojej głowie, bo koleś dopiero za szóstym razem zrozumiał, że zarezerwowałam nam temat, wtedy kiedy otworzyłam stronę i pokazałam palcem na temat, na mnie i na niego.
Mam nauczkę, żeby chodzić na wykłady :f

***

M i P straszą mnie, że Rosja zrobi najazd na Polskę jak już zajmie Ukrainę. Że niby jesteśmy następni w kolejce.

***

Dziś dzień naleśników w UK!

niedziela, 2 marca 2014

25. uni & st. david's


IC, niedziela. Nadrabiam wtorkowe zaległości wynikłe z niepójścia na wykład, które z kolei wynikło z czytania Life and laughing zamiast pójścia spać.

Czekam aż zainstaluje się Trados. Działa to tak: demokratycznie założono, że każdy student ma prawo uczyć się na każdym wolnym komputerze w każdej wolnej w danym momencie sali wykładowej, w niektórych także w nocy. Na komputerach uniwersyteckich dostepne są więc wszystkie programy których używają studenci jakiegokolwiek kierunku na jakimkolwiek wydziale, ale nie wszystkie są zainstalowane aby nie spowalniać sieci. Jeśli czegoś nie ma, a chce się tego użyć, to na komputerze zawsze będzie plik instalacyjny. Rozwiązanie genialne, bo najgorsze co się może stać to utrata kilkunastu minut na zainstalowanie potrzebnych programów. A zatem czekam aż przestanie się kręcić kółeczko przy Trados and Multiterm i będę mogła robić pracę domową.

***

Wczoraj być dzień św. Dawida. Tęsknię za Walią. Rok temu z tej okazji piłam cwrw w lokalnym pubie z najlepszym Walijczykami na świecie.
Smuteczek troche.