niedziela, 29 czerwca 2014

41. you piece of sh*t!

O tym, że zostanę supervisorem pierwszy dowiedział się J. Bałam się reakcji wszystkich, ale najbardziej reszty kierownictwa, bo wiedziałam, że to na nich spocznie obowiązek szkolenia mnie i jeśli będą mi niechętni, to będzie ciężko.
A. powiedział J. i następnego dnia J. wykorzystał chwilę, żeby ze mną porozmawiać na osobności. It's easy! Easy peasy! You will find it easy! krzyczał zachrypniętym głosem za zamkniętymi drzwiami biura, a inni pracownicy próbowali dyskretnie zapuścić żurawia przez szybę, myśląc, że właśnie dostaję opierdol swojego życia. J. powiedział, że będę świetnym supervisorem, ale mam nie dać wejść sobie na głowę, bo jak będę zbyt miła, to wszyscy będą mnie mieć w dupie. Uśmiechnęłam się, ale J. zaczął krzyczeć, że mówi poważnie i że mam słuchać tego co mi radzi zanim będę żałowała.

Chyba dałam sobie wejść na głowę.
O ile coraz lepiej radzę sobie z organizowaniem pracy i kontrolą nad grupą, o tyle w strefie interpersonalnej jestem tak nieudolna jak byłam. Dziś szło nieźle, do momentu aż pracownicy zaczęli wyzywać się od skurwysynów. Poszło o głupotę, A. niechcący nadepnął S. na stopę. Jak poprosiłam o przestanie to i mnie się oberwało rykoszetem, A. (inny A., szef) siedział w biurze i słuchał jak nie radzę sobie z sytuacją, a S. nadal obrzucala wszystkich obelgami, więc bezsilnie wyszłam z magazynu. Po krótkiej wymianie inwektyw sytuacja uspokoiła się sama i ekipa wróciła do pracy, ale ja przegrałam.

czwartek, 26 czerwca 2014

40. szkolenie po angielsku

Powiedziałam ostatnio R., że czuję się niepewnie co do odbierania głównej dostawy, bo nigdy tego sama nie robiłam, nie wiem jak wypełnić dokumentację, która pieczęć jest otwierająca, która zamykająca, które papiery oddaje się kierowcy, a moje parkowanie palet woła o pomstę do nieba (plus zawsze boję się, że spadnę z rampy dostawczej, ale tego już nie powiedziałam, żeby nie robić z siebie ofiary). R. powiedział, żebym się nie martwiła, bo dostawę zwykle wciąga do sklepu P., ale przyznał, że każdy supervisor powinien to ogarniać, bo może się zdarzyć, że będę musiała się tym zająć.

W poniedziałek miałam na rano, dostawa przyszła zanim P. zaczął swoją zmianę, R. dyskretnie ulotnił się na shopfloor uprzednio wyłączając mikrofon, żebym nie mogła go zawołać, zapomniało mu się też wziąć telefonu, żebym nie mogła zadzwonić na wewnętrzny.
Poradziłam sobie.
R. wrócił jak palety stały równiutko zaparkowane, po kierowcy nie było już śladu, wypełniona dokumentacja leżała na biurku, a ja siedziałam przy komputerze i robiłam zamówienie.

Zazdroszczę Brytyjczykom ich spokoju, opanowania, cierpliwości, dyskrecji, optymizmu i podejścia do ludzi.

***

Śmiałam się z J., że mu się śni merchandising. J. jest obsesyjnie pedantyczny, a jego mottem w pracy jest for fuck's sake, you have to do things properly!, wypowiedziane podniesionym, zachrypniętym głosem. Mi się do niedawna śniły zombie, kosmici i bycie w miejscach publicznych w mojej najbardziej obciachowej piżamie.
Teraz mi się śni merchandising i to nie jest wcale, ale to wcale śmieszne.

sobota, 7 czerwca 2014

39. kłamczucha

Praca, z dzisiaj.
Tradycyjny piątkowy chaos, klient potłukł butelkę syropu na kaszel i pół sklepu jedzie lukrecją, zepsuła się zgniatarka, wszędzie leżą porozwalane kartony, nie można swobodnie przejść. R. stoi koło wielkiej góry pudeł z homewares, takiej naprawdę przeogromnej, będą ze dwie palety, patrzy krytycznie na dostawę, na mnie, i pyta czy ja to wszystko zamówiłam.
Ups. No zamówiłam, R. (inny R.) powiedział, że coś duży mi ten order wyszedł, ale ja się uparłam, że tyle towaru jest potrzebne na homewares i tyle ma być.
Uhm, no, not all of it, I did order some, but it's mostly allocations.
Allocations, czyli że samo się zamówiło. R. mówi, że jeśli faktycznie tyle towaru jest potrzebne, to nie ma problemu, spogląda z powątpiewaniem na piętrzące się pudła, a ja uciekam na shopfloor zanim ktoś zada mi więcej niewygodnych pytań.

Kilka godzin później, sekcja wygląda o niebo lepiej, jakimś cudem wyładowałam wszystko, co zamówiłam i przyznałam się do zamówienia tylu w chuj rzeczy. Szeroki uśmiech R. zdradza, że i tak wiedział, i że mamy win-win situation.

***

Trwa cicha wojna o moją sekcję. Napisałabym moją byłą sekcję, ale póki co nie zanosi się na to, że w najbliższym czasie ktokolwiek inny ją dostanie.
Nikt nie chce robić homewares i wszyscy zgodnie określają tę sekcję jako najgorszą ze wszystkich, co jest dla mnie niezrozumiałe, bo ja łaziłam za A. i pytałam, czy będę mogła robić homewares na stałe, a A. dyplomatycznie odpowiadał, że zobaczymy, ale ja z perspektywy czasu wiem, że decyzja zapadła dawno przed zobaczymy.

Ciekawe jakie decyzje już zapadły, a ja jeszcze o nich nie wiem.

środa, 4 czerwca 2014

38. Dwie strony Anglii

Sobota, praca.
Mam do zrobienia cały front i dwie inne sekcje, w magazynie jest armageddon, jest przeokropnie busy, ledwo można się przecisnąć przez dzikie tłumy ludzi, ciągle ktoś pochodzi i coś ode mnie chce, dzwonią kasjerzy i muszę biec do kas, mam do zrobienia daily stocktake, ktoś nie opróżnił zgniatarki do kartonu, wszędzie leżą wywrócone palety i musimy posprzątać dolny magazyn bo jutro przychodzi wielka dostawa. Upuściłam na siebie pudło wybielacza, prawe przedramię posiniało, spuchło i wygląda, jakby było brudne, ale cały czas pulsuje piekącym bólem, jestem na siebie zła, bo nie przestrzegałam zasad poprawnego manual handling i zrobiłam sobie krzywdę. Jest gorąco i chce mi się płakać.
Podchodzi R., podaje mi klucz do cash office i mówi: you're in charge today.
Zaczynam tłumaczyć ile mam do zrobienia, i że to niemożliwe, żebym jeszcze miała kasy, po prostu nie ma takiej opcji, no patrz ile dostawy się tam piętrzy, nie dam rady. R. patrzy na mnie, bez słowa słucha mojej litanii i uśmiecha się przyjaźnie, nadal nic nie mówiąc i wiem, że w tym momencie powinnam przestać. Opuszczam głowę, biorę klucz i mówię: yeah, okay, R. uśmiecha się jeszcze szerzej i odchodzi.

To jest ta Anglia, której nie rozumiem w pełni, i która czasem mnie przeraża, ta Anglia, gdzie nie zawsze wiem, co się dzieje i gdzie czuję się bezradna, gdzie decyzje podejmują się same.

***

Poszłam wczoraj na piwo z A., w pierwszym pubie jaki zaliczyliśmy było pusto, i barman wyciągnął takie śmieszne, małe szklaneczki i nalewał do nich różnych lokalnych lagers, ales, apas i stouts, żebyśmy mogli spróbować każdego i zdecydować, co chcemy pić. Opowiadał o przemyśle piwa regionalnego, i o tym jak zmieniał się w ciągu ostatniej dekady w różnych częściach świata, a my smakowaliśmy przeróżnych trunków i słuchaliśmy z ciekawością. Dałam się przekonać do wyjścia poza strefę piwnego komfortu i zdecydowałam się na czarny niczym smoła, lokalny stout.

To jest ta Anglia, w której zakochałam się jako nastolatka, i która nadal pozostaje w jakiś sposób magiczna, która chętnie odkrywa przede mną swoje tajemnice i fascynuje.

***

Jestem dziś tak skacowana, że zjadłam całą pizzę na kolację i zagryzam czekoladą.
Jutro idę oglądać pokój, za trzy tygodnie się przeprowadzam i nie wiem jeszcze dokąd.
Zobowiązałam się do przygotowania jakiejś konferencji na uniwersytecie i nie wiem co mam zrobić ani na kiedy.
Moje życie jest w chaosie.

niedziela, 1 czerwca 2014

37. modelki w fabryce

J. mówi, że kobiety z Europy wschodniej są bardzo piękne, jakby zeszły wprost z wybiegu dla modelek, ale raczej nieufne, nieśmiałe i niechętnie się integrują, chociaż może wynika to z tego, że u J. w pracy dużo osób nie mówi po angielsku i każda grupa ma supervisora swojej narodowości, który komunikuje się z przełożonymi.
J. mówi, że Polki, Litwinki i Czeszki przychodzą do pracy w fabryce na wysokich obcasach i w mini, zawsze pięknie umalowane i z ułożonymi włosami. Na przerwie poprawiają makijaż, przebierają się i dopiero później przychodzą do fabrycznej kantyny zjeść lunch, ze świeżą szminką na ustach i pachnące perfumami.
J. nie wie, jaką presję na wygląd mają kobiety z Europy wschodniej (początkowo napisałam 'ludzie', ale to nie jest prawda, o ile na zachodzie Europy presja na wygląd rozkłada się mniej więcej po równo, o tyle po drugiej stronie kontynentu dotyczy niemal tylko płci pięknej) i jak bardzo krytycznie ocenia się kobiety, które od ideału odstają, czyli wszystkie. Nie powiedziałam J., że najsurowszymi sędziami kobiet są inne kobiety, bo to przykre.

Konkluzja? Brak. Właśnie zajadam się makaronem pesto i z pieczoną papryką, który na pewno ma z milion kalorii i na pewno mnie przytyje. Po pięciu latach za granicą dość łatwo przychodzi mi powiedzenie innym ludziom 'mam wyjebane co o mnie myślisz'.

***

R. powiedział, że tak na dobrą sprawę to supervisor u nas ma więcej płacone nie za większą odpowiedzialność i zakres obowiązków, tylko jako rekompensatę za stres.
Już rozumiem, co miał na myśli.

So wake me up when it's all over, when I'm wiser and I'm older...