sobota, 5 września 2015

82. koniec magisterki

Piątek wieczór, kilka tygodni temu, Leeds.

Wczoraj oddałam pracę magisterką i jestem wolna. Co za wspaniałe uczucie. Przyjechałam do A. do Leeds oblewać i siedzę zalana ruskim standardem na yardzie, za bramą podobno czasem biegają szczury i lisy, w domku naprzeciwko jest impreza. Znam A. pół życia, sześć lat przesiedziałyśmy w jednej ławce w szkole. Wyszliśmy wszyscy na yard zaczerpnąć świeżego powietrza, ja jestem już tak pijana, że nie daję rady stać, A. siedzi koło mnie, ktoś podaje mi skręta. Zaciągam się głęboko, dym wypełnia moje płuca, zamykam oczy.
To właśnie jest ta wyczekiwana wolność? Impreza na brudnym yardzie, tania wódka i skręt? Do przyjemnego błogostanu przedziera się całkiem obca, dziwna myśl.
That girl knows what she's doing, yeah! Krzyczy ktoś z podziwem. Otwieram oczy, wypuszczam dym z płuc, uśmiecham się.

Muszę coś zrobić ze swoim życiem.

Ps. Za dziesięć dni nowy sezon Y Gwyll!

sobota, 8 sierpnia 2015

81. po nastojaszczy horrorszoł



Skończyłam pracę magisterską. Jestem tak po nastojaszczy spluta i wymięta, mam wszędzie jakąś niecharoszą wysypkę, baszka mnie nakurwia niemnożko, mój pokój wygląda jak pojebowisko i mówię po nastolacku.
Wsie malczyki tak mówią, o, braciszkowie moi.
Mówią, w książce, o której pisałam diss.
Kilka sprężyn wyskoczyło z Mechanicznej Pomarańczy i wbiło się w moją duszę.
Come and get one in the yarbles, if you have any yarbles, you eunuch jelly thou!


niedziela, 31 maja 2015

80. ostatni esej i zle sny

'Is it a late submission?' Pyta mnie rudy recepcjonista na wydziale, a ja ze ściśniętym gardłem odpowiadam niemal szeptem 'no, it's early, due in five days', podaję esej, dziękuję i wychodzę.
Myślałam że ten moment będzie jednym z najszczęśliwszych w moim życiu, wyobrażałam sobie, że po oddaniu ostatniego eseju będę się czuła zajebiście, a tymczasem ja ledwo mogę mówić, ze stresu jest mi niedobrze (stresu? No nie wiem, może być efekt uboczny tabletek), mam wrażenie, że brakuje mi powietrza, i że zaraz zemdleję. Z pierwszego piętra zjeżdżam windą, bo boję się, że spadnę ze schodów, wychodzę z budynku, ucisk w klatce piersiowej robi się trochę lżejszy, ale nadal jest mi niedobrze.
Co się w ogóle ze mną dzieje?

***

Śniło mi się Valladolid. Poszłam gdzieś na spacer i gdy zatrzymałam się popatrzeć na piękne jezioro, upiornie kontrastujące z pustynnym krajobrazem, złapała mnie dwójka żołnierzy; rzucili mnie na ośnieżoną ziemię i następna rzecz jaką pamiętam, to była baza wojskowa. Jakaś kobieta zadawała mi pytania, ale mówiła tak cicho, że nic nie słyszałam, podniosła głowę i zaczęła krzyczeć, a ja uciekłam i biegłam na stację kolejową gdzieś w Walii, gdzie trwał karnawał rodem z Wicker Mana, a w mojej głowie wciąż rozbrzmiewały obelgi i groźby po hiszpańsku.
Ze snu wyrwał mnie budzik, serce waliło mi jak młot i z trudem łapałam oddech.
Strach w mojej głowie zawsze będzie mówił w języku Cervantesa.

sobota, 25 kwietnia 2015

79. chaos

-... and has your skin gone dry?
- it 'as a bit, and my 'air is falling out


Miła pani doktor stwierdza, że potrzebne jest badanie krwi, żeby ustalić, co ze mną jest nie tak. Ze wstydem zauważam, że nie wypowiedziałam literki h. Ciocia P. jak idzie do lekarza to ustawia telefon na głośnomówiący, dzwoni do P. i P. robi za tłumacza od biegunek, wymiotów i usg.
A ja siedzę w przychodni w sobotę rano, czuję się jak zombie i płonę ze wstydu, że mówię jak brytyjski dresiarz.

Mam anemię z niskim poziomem hemoglobiny i niedobór witaminy D.
I nie, to nieprawda, że brytyjscy lekarze przepisują na wszystko paracetamol.

Mam esej na za miesiąc. Pracę magisterską do zaczęcia. W środę spotykam się z promotorem, nie mam pojęcia co jej powiem, nie zrobiłam jeszcze żadnego researchu. Za tydzień jadę na jeden dzień do Whitby. Jakoś niedługo jedziemy z P. do Manchesteru poskakać w Jump Nation. Muszę kupić bilety do Polski. Za miesiąc spotykam się z E. w Leeds.
Mam milion filmów i książek, które chcę obejrzeć i przeczytać. Milion miejsc, które chcę zobaczyć. Na to wszystko nie mogę brać trzech różnych leków na raz z powodu interakcji, więc ustawiam budzik na czwartą rano, połykam tabletkę i idę dalej w kimę.

Miałabym mniejszy chaos w życiu, gdybym mieszkała w Polsce? Może tak, ale za to nie byłoby tak ciekawie!

środa, 8 kwietnia 2015

78. loss prevention w pracy

Nine eight to one five, are you receiving?
M. dał nam radio, powiedział, że ktoś musi je wziąć, R. zrobił krok w tył, ja popatrzyłam skonsternowana na obydwu, wzięłam walkie talkie, przypięłam do spodni i po raz pierwszy oficjalnie muszę ganiać złodziei.
Nasz kod zostaje wywołany, będą kłopoty.
One five to control, received, over.
Podchodzi jakaś pani i pyta jakie żarówki będą pasowały do jej lampki, mówi do mnie, opowiada mi o lampce, jest miła, ale ja jestem zestresowana, radio przypięte do spodni nagle bardzo mi ciąży, a antena kłuje mnie w plecy.
... white male, about five foot four, jeans, tattoos on face and neck...
Jest. Wkłada tabliczki czekolady do torby na prezenty.

Po raz pierwszy całkiem sama złapałam i wyrzuciłam z pracy złodzieja. Loss prevention to się nazywa.
One five to nine eight, are you receiving? Attempted theft. Intoxicated. Left the store, heading towards Staples now. Over.

***

Nie bierzcie narkotyków, bo możecie zamienić się w:

- zarzyganego agresywnego pana, który wpadł w stertę papieru toaletowego, po czym zaczął lizać i gryźć opakowania
- panią, która wlała sobie do gardła calutką butelkę syropu na kaszel, zasypała paczką skittlesów i została zgarnięta przez policję, gdy wciąż klęczała na sekcji ze słodyczami; mieszanka syropu, skittlesów i śliny wypływała jej z ust
- pana, który ukradł puszkę jedzenia dla psów, zjadł je, pociął się puszką, a następnie zaatakował wezwanych paramedyków
- pana, który krzyczał na lodówkę z mlekiem, że ma być cicho
- pana, który próbował zapłacić przerażonej kasjerce biletem na autobus za nieistniejące zakupy
- pana, który zaatakował managera sklepu i wygryzł mu kawałek skóry z ręki
- panią, która próbowała ukraść, ale zamiast do kieszeni włożyła produkty do spodni, i zaczęły wypadać nogawką

One five to control, are you receiving? We need some support, please. Immediately, please.


wtorek, 24 marca 2015

77. rodzice i urlop w Irlandii

Myślę, że daję sobie w życiu radę dość dobrze, mam skończone studia, kończę drugie, mam stałą pracę, w której jestem lubiana i doceniana, grono zaufanych przyjaciół, z którymi nie ma żadnej dramy i z którymi wspieramy się jak możemy; potrafię sobie ugotować, zapłacić swoje rachunki, pójść do lekarza kiedy potrzeba, przeprowadzić się do innego miasta, wymienić żarówkę, zaoszczędzić pieniądze i utrzymać dom w czystości. Potrafię w wartościowy sposób zapełnić swój wolny czas, pojechać na wakacje, pójść do muzeum, poczytać coś ciekawego, zorganizować wyprawę do parku linowego albo po prostu upić się i brudnymi rękoma jeść pizzę z miejsca, do którego na trzeźwo bym nie weszła.
A, w obcym kraju. Albo nawet dwóch. A jak liczymy osobno Walię i Anglię, to trzech.

Dla moich rodziców to mało. Nigdy nie sprostam ich oczekiwaniom i już się poddałam, nie żyję po to, żeby mogli się mną pochwalić, manie dziecka to nie to samo co kupienie sobie lalki w sklepie.

***

Byłyśmy w Irlandii i wróciłyśmy.
Nie miałam zdania na temat irlandzkiego separatyzmu i tego całego rozpizdu jaki tam sobie robili i robią, bo nigdy nie widziałam Irlandii. A teraz mam.
Irlandczycy oglądają zrobione w UK programy, w telewizji leci Jeremy Kyle i Jonathan Ross; piją herbatę, mają brytyjskie poczucie humoru i urok (flirtujący rudowłosi lokalsi z miękkim, irlandzkim akcentem - yummy), jedzą chipsy o smaku octu, w ogóle jedzą brytyjskie jedzenie, są raczej uprzejmi, krzywo patrzą na turystów, kupują w brytyjskich sklepach, nawet ich bilety kolejowe są podobne do tych z National Raila. Dla mnie Irlandczycy to odmiana Brytyjczyków, jak Walijczycy czy Szkoci.
Belfast jest strasznawy trochę, nie spodziewałam się, że tak będzie wyglądał, nie spodziewałam się, że gołym okiem będę wiedziała, czy jestem w strefie lojalistów czy republikanów, ja się w ogóle nie spodziewałam, że tam jeszcze jakieś strefy będą. Nie myślałam, że murale będą tak onieśmielająco piękne i jednocześnie napawające grozą, niczym tatuaże na ciele miasta przypominające przeszłość. Najstraszniejszą rzeczą są Peace Lines, o których myślałam, że zostały wyburzone, nie mieści mi się w głowie, że mieszkańcy Belfastu chcą, żeby one tam były, że nadal za bardzo się boją, że usunięcie murów byłoby jak rozdrapywanie strupów brudnymi palcami, które zainfekują i zaognią ranę.
Aspekt Belfastu, który uznałyśmy za bezpieczny do swobodnej dyskusji w zatłoczonym pociągu? Platforma wiertnicza wyciągnięta na brzeg do naprawy. Platformy wiertnicze są straszne.

***

W tak pięknym i różnorodnym świecie, byłabym niewdzięczna, gdybym przejmowała się tym, że moi rodzice despracko nie mogą pogodzić się z faktem, że w wieku dwudziestu pięciu lat nie jestem prawnikiem ani lekarzem.

środa, 25 lutego 2015

76. lenistwo

Skiving away in your last hour, huh?
Chciałam zaprzeczyć, ale stałam w magazynie i usta miałam zapchane bananem, którego na szybko jadłam, więc tylko pokręciłam głową wydając bliżej niezidentyfikowany odgłos. Banany to taki zajebisty dar Matki Natury dla leniwych ludzi, nie trzeba gotować, nie trzeba obrabiać, nie trzeba myć, nic nie trzeba, a takie smaczne i pożywne.
Jem banana czy nie, tak naprawdę A. wie, że się nie opierdalam, a to jest tylko taki banter.
Zanim zostałam supervisorem, to nie ogarniałam, skąd A. wszystko wie.
Teraz wiem, że A. wszystko wie, bo mu wszystko mówimy.

Jestem chora i mam taki poziom nicmisięniechcenia, że wsypałam zamrożone warzywa do garnka, ugotowałam, posypałam serem i udaję sama przed sobą, że wcale nie jestem leniwa, tylko się zdrowo odżywiam. Wczoraj nawet nic mi się nic chciało gotować, to posiekałam owoce i zjadłam. Nie, właściwie to ja posiekałam banana, a resztę owoców tylko przepłukałam i przesypałam do miski.

W poniedziałek lecimy do Dublina z E., moja mama przerażona zapytała: a czemu wy lecicie do Irlandii, tam jest niebezpiecznie, tam się strzelają!

wtorek, 17 lutego 2015

75. srogi wkurw

Ilość nutelli na naleśniku jest wprost proporcjonalna do wkurwu jaki mnie mnie ogarnia na myśl o tym całym bajzlu na uniwersytecie. Nikt nic nie wie, jeszcze nie jest potwierdzone jaki mam moduł (wykłady zaczęły się tydzień temu) wszystko jest robione na łapu-capu, nie robię w tym roku nic związanego z tłumaczeniem, a wczoraj okazało się, że pracy magisterskiej też nie mogę pisać o tłumaczeniu, o zamianie na extended translation mogę w ogóle zapomnieć, bo osoba która zgodziła się być moim promotorem wczoraj nagle zmieniła zdanie, mówiąc wprost, że jest zbyt zajęta własnym PhD, żeby poświęcać czas dla innych. Jestem w dupie bardzo.
Dlaczego mówię o nutelli na naleśniku? Bo jest pancake day, a dzień święty należy święcić.
Dziś było bardzo dużo nutelli.

***

Dzieje się tyle, że nie wiem o czym napisać. Mam w głowie milion myśli. Jest dobrze na wszystkich płaszczyznach, poza uniwersytetem, ale uniwersytet tak mnie dobija, że w mojej głowie nie ma od niego żadnej ucieczki. Chcę już skończyć i pożegnać się ze sformalizowaną edukacją na zawsze, bo mam dość.