poniedziałek, 19 stycznia 2015

68. umieranie i praca w sklepie

Koleżanka mamy, z którą pracowała dziesięć lat, miała dwa udary i jest w szpitalu. Póki co roślina. Jest alkoholiczką. Piła codziennie, pół życia, nawalona przychodziła do pracy. Moja mama jest załamana.



Pokolenie mojej mamy umiera. Zapija się na śmierć, bo setkę machnąć to nic złego, bo klina klinem. Blokuje swoje żyły cholesterolem, bo golonka dobra na wszystko. Zamienia swoje wątroby w dętkę od roweru, bo piwo to nie alkohol. Otacza swoje serca tłuszczem ze schabowych, aż przestają bić.

Moje pokolenie też umiera. Skacze z wieżowców, bo nastoletnie ciąże to wciąż tabu. Bierze garście leków nasennych, bo nie wytrzymuje presji. Wiesza się, bo nie ma żadnych perspektyw. Podcina sobie żyły, bo Mark Zuckerberg w twoim wieku założył fejsa i był milionerem, a ty sobie porządnej pracy znaleźć nie możesz.
***

Podszedł do mnie klient na taką odległość, po kilku krokach wstecz (nieskutecznych, on cały czas się przybliżał, gdy ja odchodziłam) znalazłam się na półce i wyciągnęłam ramię przed siebie, z wnętrzem dłoni skierowanym w jego kierunku, aby go fizycznie powstrzymać przed wchodzeniem w moją przestrzeń. Miałam sporo takich sytuacji. Ludzie uważają, że jak jesteś pracownikiem sklepu i kobietą, to jesteś własnością publiczną. Jak jesteś pracownikiem sklepu i mężczyzną, to jesteś debilem.
Tak traktują nas ludzie, którzy podchodzą do nas z pytaniami typu czy te baterie wejdą do mojej latarki? Od dziś mamy zgłaszać wszystkie sytuacje, które podpadają pod abuse czy assault przez formularz do head officu, A. ma nadzieję, że jak te buce dostaną kilkadziesiąt zgłoszeń dziennie od pracowników, którym grożono pobiciem lub śmiercią za odmowę dania plastikowej torebki na gumę do żucia, to to będzie jak kubeł zimnej wody na głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz