niedziela, 27 kwietnia 2014

34. auć

Niedziela. Od rana wzięłam dziewięć ibuprofenów i zaraz wychodzę do pracy. Kończę o północy.

Ktoś mi piśnie, że moje pokolenie ma łatwo, jest leniwe i nie szanuje pracy, to strzelę w pysk, że się nie pozbiera!

środa, 16 kwietnia 2014

33. no-lajfowa wialkanoc


Czuję się, jakbym mieszkała w bibliotece. Nawet niektóre komputery mnie rozpoznają i język klawiatury automatycznie przestawia się na PL po zalogowaniu. Noszę dodatkową torbę, żeby pomieścić wszystko, co danego dnia będzie mi potrzebne: jedzenie na conajmniej dziesięć godzin, butelkę wielorazowego użytku na wodę, termos z herbatą, sweter, uniform do pracy, notatki, kalendarz i książkę o subtitlingu. Dziś na tapecie divorce proceedings oraz wardship order, nie jest aż tak trudne jak tłumaczenie dyplomów i suplementów, ale jest mniej terminologii w internecie.
W ogóle nie odczuwam tego, że mamy przerwę wielkanocną, robię to co robiłam przed przerwą, i chyba ten stan nieprędko się zmieni.

Ostatnio śnił mi się kolega K., robiłam piknik u podnóża Pen Dinas, a on przypłynął kajakiem po rzece, co mi bardzo zaimponowało i poczułam się też zazdrosna bo w końcu taki sport to nie byle co, później ja też uczyłam się pływać kajakiem i nie miałam jak zapłacić rudej, irlandzkiej instruktorce przebranej za koniczynę, więc zgodziłyśmy się, że zamiast pieniędzy będę z nią uprawiała seks.
Ja pierdolę, co ja mam w głowie?

sobota, 12 kwietnia 2014

32. pracowita sobota.



Siedzę w łóżku, jem lody z owocami i robię pracę. Jak to się stało, że mój sobotni wieczór kończy się samotnymi lodami i tłumaczeniem, a nie pizzą jedzoną rękoma wśród innych amatorów alkoholu, którym właśnie włączył się wpierdalacz?
Jestem wykończona, zrobiłam dwie osobne zmiany w pracy, a w międzyczasie trochę projektu na uniwersytecie. Zmiana numer jeden poszła okay, właściwie to już zapomniałam jak wygląda pracowanie w soboty, i wygląda tak jak ostrzegł nas J. – it’s gonna get busy as fuck. Po trzech godzinach moja sekcja już nie wyglądała, jakbym rano wyładowała na nią dwie palety, tylko jakby przeszła szarańcza jedząca kubki, plastikowe pojemniki i folię aluminiową. Zmiana numer dwa poszła gorzej, mieszanka dwójki bardzo miłych supervisorów i ekipy gdzie większość leseruje, to nie jest dobra mieszanka. No cóż, praca w retailu to nie rurki z kremem.

Ciekawe, czy kiedyś będę tłumaczem. Czy kiedyś praca nie będzie w końcu oznaczała poranionych dłoni i brudnych ubrań.

***
Irytuje mnie, jak ludzie pierdaczą, że internet i social media zabija komunikację międzyludzką. Uwielbiam te kilka sekund na obejrzenie zdjęcia na Snapchacie. Jakiegokolwiek zdjęcia. Zwłaszcza banalnego. Jesli E. wysyła mi zdjęcie nowych butów, to znaczy, że wierzy, że jestem zainteresowana jej nowymi butami, i ma rację. Kilka sekund przykleja mi uśmiech na kilka godzin.


***
Na pocieszenie wklejam zdjęcie robalka z World Museum w Liverpoolu, a pocieszenie jest takie, że te robalki nie żyją nigdzie, gdzie w najbliższym czasie pojadę.