czwartek, 26 czerwca 2014

40. szkolenie po angielsku

Powiedziałam ostatnio R., że czuję się niepewnie co do odbierania głównej dostawy, bo nigdy tego sama nie robiłam, nie wiem jak wypełnić dokumentację, która pieczęć jest otwierająca, która zamykająca, które papiery oddaje się kierowcy, a moje parkowanie palet woła o pomstę do nieba (plus zawsze boję się, że spadnę z rampy dostawczej, ale tego już nie powiedziałam, żeby nie robić z siebie ofiary). R. powiedział, żebym się nie martwiła, bo dostawę zwykle wciąga do sklepu P., ale przyznał, że każdy supervisor powinien to ogarniać, bo może się zdarzyć, że będę musiała się tym zająć.

W poniedziałek miałam na rano, dostawa przyszła zanim P. zaczął swoją zmianę, R. dyskretnie ulotnił się na shopfloor uprzednio wyłączając mikrofon, żebym nie mogła go zawołać, zapomniało mu się też wziąć telefonu, żebym nie mogła zadzwonić na wewnętrzny.
Poradziłam sobie.
R. wrócił jak palety stały równiutko zaparkowane, po kierowcy nie było już śladu, wypełniona dokumentacja leżała na biurku, a ja siedziałam przy komputerze i robiłam zamówienie.

Zazdroszczę Brytyjczykom ich spokoju, opanowania, cierpliwości, dyskrecji, optymizmu i podejścia do ludzi.

***

Śmiałam się z J., że mu się śni merchandising. J. jest obsesyjnie pedantyczny, a jego mottem w pracy jest for fuck's sake, you have to do things properly!, wypowiedziane podniesionym, zachrypniętym głosem. Mi się do niedawna śniły zombie, kosmici i bycie w miejscach publicznych w mojej najbardziej obciachowej piżamie.
Teraz mi się śni merchandising i to nie jest wcale, ale to wcale śmieszne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz