czwartek, 6 marca 2014

27. recuerdos

Właśnie dostałam wiadomość od C. Jej koleżanka jest na Erasmusie w Valladolid i nie jest dobrze. Guess what she's doing as soon as she gets back? Telling everyone how racist everyone is there, and what a horrible place it is.
Wątpię czy ktoś jej uwierzy. Nam nie uwierzono, head of department nawet nie przyjął naszej skargi mówiąc że wyolbrzymiamy. Nie jestem do końca pewna, czy ktokolwiek nam uwierzył. Nie wiem, czy sama bym sobie uwierzyła. Wróciłam wtedy z tej rozmowy i rozryczałam się. R ryczała już w trakcie. Nie płakałam w Valladolid, nieważne jak podle się czułam. W środku byłam pusta. Tak właśnie się czułam, podle, pusto, wygaszona.

Valladolid zawsze będzie gdzieś we mnie, schowane, wybaczone już, wepchnięte na sam dół świadomości, czasem tylko wypływające i paraliżujące na moment, wbijające szpikulec lodu i strachu w serce, zaciskające niewidzialną dłoń na gardle. Ciężko jest to w ogóle opisać. Po raz pierwszy odkąd wyjechałam z Polski czułam, że bycie na emigracji jest straszne.

Nie mogę pozbyć się jednego nawyku, który tam nabyłam. Uwarunkowałam się, jak mówi współlokator M. Było gorąco, a później zimno, także picie dużych ilości wody było koniecznością. Zauważyłam, że obracanie butelki wody w dłoniach pomaga mi panować nad stresem, a powolne picie dużo skuteczniej powstrzymywało mnie przed powiedzeniem czegoś, czego mogłabym żałować, niż liczenie do dziesięciu. Teraz, w czasach pokoju, działa to na odwrót. Brak wody oznacza stres. W zeszłym semestrze szłam rano na uniwersytet, moja grupa miała prezentację na temat linguistic theories. W połowie drogi sięgnęłam do torebki po butelkę wody.
Nie ma
.
Zatrzymałam się, wyrzuciłam wszystko z torebki.
Nie ma, naprawdę nie ma.
Zrobiło mi się słabo, pociemniało przed oczami, w gardle poczułam ucisk. Dobrnęłam na uniwersytet, powietrze było ciężkie i gęste, moje nogi, zamienione w galaretę, odmawiały współpracy. Wbieglam do kafejki, can I have a bottle of still water, please, trzęsącymi dłońmi wyciągnęłam portfel i zapłaciłam. Zanim spóźniona, spocona i przerażona doszłam do sali wykładowej, wypiłam niemal całą butelkę.

Wiem, że się uwarunkowałam. Uczyłam się o warunkowaniu na wykladach z psychosocjologii w Valladolid.

Podobno wszystko dobre, co się dobrze kończy. Valladolid skończyło się dobrze, tj wyjechałam stamtąd i już nigdy nie wróciłam, bogatsza w nowe doświadczenia i wiedzę. Plus picie dużych ilości wody jest zdrowym nawykiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz