Jutro
zaczyna się piąty tydzień wykładów i w IC huczy jak w ulu. Na blacie obok leży
sterta książek o tytułach typu Female Masculinity (co?) i Sex, Gender and
Sexuality. Po co w ogóle studiować gender studies?
Co do gender, przeczytałam na fejsie wymianę komentarzy koleżanek na całkiem
ciekawy temat. Otóż chodzi o to, że jedna z nich wyszkoliła się w zawodzie
kowala, ale z powodu przepisów nie może tego zawodu wykonywać i jest, za
przeproszeniem, w dupie z pracą. W Polsce są limity na to, co może robić
kobieta i jaki ciężar może przenosić, w związku z tym, że ciężary w kuźni bywają
duże, nikt jej nie zatrudni w obawie przed konrolą BHP. W Polsce kobieta może
przenosić ciężar nie większy niż trzynaście kilogramów. Co ciekawe, w Anglii i
Walii, gdzie BHP jest absurdalnie wszechmocne i wszechobecne, nie ma takich
formalnych ograniczeń, a HSE definiuje limit jako individual capacity. Przepisy
przepisami, w życiu trzeba jeszcze przeskoczyć ludzką mentalność i stereotypy.
W pracy przekonanie męskiej części ekipy, że mogę i chcę obsługiwać podnośnik
do palet czy zgniatarkę do kartonu zajęło mi dobre kilka tygodni. Śmieszna
sprawa, bo do obsługi tych dwóch nie jest potrzebna żadna siła fizyczna, a
jednak faceci upierali się, żeby zabierać moje palety i przychodzili obserwować
jak sobie radzę ze zgniatarką, nawet się specjalnie z tym nie kryjąc. Stereotypy
na temat płci są wszędzie, nawet w najbardziej postępowych społeczeństwach.
A zatem jutro zaczyna się piąty tydzień zajęć, a wraz z nim czas deadlinów. Mój
najbliższy jest za tydzień, cztery paragrafy tłumaczenia literatury, został mi
jeden i jakieś milion godzin proofreadingu. Mam jeszcze półtorej godziny w IC
zanim wyjdę do pracy, pod ręką kawę, owoce i warzywa. Jest piękna, słoneczna
pogoda i czuję się szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz