wtorek, 25 listopada 2014

60. porzadny emigrant

Po raz pierwszy w życiu miałam do czynienia do policją. Nie, nie zrobiłam nic złego.
W pracy podszedł do mnie jakiś pan i powiedział, że w piekarni po drugiej stronie deptaka chyba było włamanie, bo drzwi są otwarte na oścież i klapka od zamka jest otwarta, a my na pewno mamy krótkofalówkę i telefon w sklepie i musimy kogoś poinformować.
S. złapał za krótkofalówkę i zawołał city centre ambassadors, ja za telefon i zadzwoniłam na policję. Przemiła pani wypytała o szczegóły i powiedziała, że wyślą kogoś na miejsce. Przed policją zjawiła się ambasadorka, chwilę później radiowóz. Faktycznie okazało się, że było włamanie. Ambasadorka i policjanci stwierdzili, że najprawdopodobniej inside job, bo nie aktywował się żaden alarm, i ktoś miał klucz do rolety.
Tak czy owak strach trochę. Na deptaku jeszcze sporo ludzi, nie było nawet dziewiętnastej, my dosłownie naprzeciwko otwarci, Subway obok otwarty, betting shop obok otwarty, nikt nic nie zauważył poza przypadkowym, niepełnosprawnym zresztą przechodniem, gdy już było po fakcie.

Wieczorem poszłam zanieść listy do innego domu na tej samej ulicy, listonosz przypadkowo podrzucił je do nas. Miały pieczątkę HM Revenue & Customs, więc założyłam, że coś ważnego i adresat może na nie czekać.

Gdybym była w swoim kraju, to po dzisiejszym dniu mogłabym powiedzieć, że jestem porządnym obywatelem, a tak to przynajmniej jestem porządnym emigrantem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz