środa, 16 kwietnia 2014

33. no-lajfowa wialkanoc


Czuję się, jakbym mieszkała w bibliotece. Nawet niektóre komputery mnie rozpoznają i język klawiatury automatycznie przestawia się na PL po zalogowaniu. Noszę dodatkową torbę, żeby pomieścić wszystko, co danego dnia będzie mi potrzebne: jedzenie na conajmniej dziesięć godzin, butelkę wielorazowego użytku na wodę, termos z herbatą, sweter, uniform do pracy, notatki, kalendarz i książkę o subtitlingu. Dziś na tapecie divorce proceedings oraz wardship order, nie jest aż tak trudne jak tłumaczenie dyplomów i suplementów, ale jest mniej terminologii w internecie.
W ogóle nie odczuwam tego, że mamy przerwę wielkanocną, robię to co robiłam przed przerwą, i chyba ten stan nieprędko się zmieni.

Ostatnio śnił mi się kolega K., robiłam piknik u podnóża Pen Dinas, a on przypłynął kajakiem po rzece, co mi bardzo zaimponowało i poczułam się też zazdrosna bo w końcu taki sport to nie byle co, później ja też uczyłam się pływać kajakiem i nie miałam jak zapłacić rudej, irlandzkiej instruktorce przebranej za koniczynę, więc zgodziłyśmy się, że zamiast pieniędzy będę z nią uprawiała seks.
Ja pierdolę, co ja mam w głowie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz