niedziela, 8 lutego 2015

73. shared house

Współlokator K. tak sprzątał łazienkę, że wypierdolił mi pół butelki emolientu. W łazience jest siedem szczoteczek do zębów, żadna nie jest moja bo używam elektrycznej, w domu jest nas czwórka. Szczoteczki jak były tak są, a emolient z niewiadomych przyczyn powędrował do śmieci. Plus tej sytuacji jest taki, że zapuściłam się do miasta i odkryłam tani olejek migdałowy w Superdrugu, bije emolient na głowę.

Współlokator E, podobnie jak ja, wierzy w moc zdrowego odżywania i ciągle mylą nam się kartony mleka w lodówce. On kupuje sojowe bo jest hipsterem, ja kupuję sojowe bo mam nietolerancję laktozy. Ostatnio ktoś z nas kupił mleko z orzecha laskowego i mleko stoi w lodówce drugi tydzień, bo nie wiemy, czyje ono jest.

Lodówka, którą mamy w domu, jest tak mała, że nie mieści się do niej ogórek. Ogórka trzeba przekroić na pół i wtedy można włożyć do lodówki. Kiedyś kupiłam skrzynkę truskawek i nie było mowy, żeby zmieściły się do lodówki, musiałam zjeść wszystkie w ciągu jednego dnia.

Zamek jaki mam w pokoju, ma mechanizm samozatrzaskujący – jeśli ustawię taki malutki element w klamce w nieodpowiedniej pozycji i wiatr mi jebnie drzwiami, to nie wejdę do pokoju. Mam paranoję na punkcie tego zamka, zawsze zanim wyjdę z pokoju to sprawdzam czy nie jest przekręcony.

W łazience światło nie jest na sznurek, ale przełącznik jest na zewnątrz, na korytarzu. Kiedyś tak miałam w akademiku, do prysznica wchodziło się bezpośrednio z korytarza, i wszyscy mieli frajdę z wyłączania sobie światła, do czasu aż C. wrócił napruty i próbując złapać równowagę, przywalił łokciem w lampę i przez kolejne dwa tygodnie braliśmy prysznic po ciemku.

Ot, proza życia na stancjach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz