wtorek, 24 marca 2015

77. rodzice i urlop w Irlandii

Myślę, że daję sobie w życiu radę dość dobrze, mam skończone studia, kończę drugie, mam stałą pracę, w której jestem lubiana i doceniana, grono zaufanych przyjaciół, z którymi nie ma żadnej dramy i z którymi wspieramy się jak możemy; potrafię sobie ugotować, zapłacić swoje rachunki, pójść do lekarza kiedy potrzeba, przeprowadzić się do innego miasta, wymienić żarówkę, zaoszczędzić pieniądze i utrzymać dom w czystości. Potrafię w wartościowy sposób zapełnić swój wolny czas, pojechać na wakacje, pójść do muzeum, poczytać coś ciekawego, zorganizować wyprawę do parku linowego albo po prostu upić się i brudnymi rękoma jeść pizzę z miejsca, do którego na trzeźwo bym nie weszła.
A, w obcym kraju. Albo nawet dwóch. A jak liczymy osobno Walię i Anglię, to trzech.

Dla moich rodziców to mało. Nigdy nie sprostam ich oczekiwaniom i już się poddałam, nie żyję po to, żeby mogli się mną pochwalić, manie dziecka to nie to samo co kupienie sobie lalki w sklepie.

***

Byłyśmy w Irlandii i wróciłyśmy.
Nie miałam zdania na temat irlandzkiego separatyzmu i tego całego rozpizdu jaki tam sobie robili i robią, bo nigdy nie widziałam Irlandii. A teraz mam.
Irlandczycy oglądają zrobione w UK programy, w telewizji leci Jeremy Kyle i Jonathan Ross; piją herbatę, mają brytyjskie poczucie humoru i urok (flirtujący rudowłosi lokalsi z miękkim, irlandzkim akcentem - yummy), jedzą chipsy o smaku octu, w ogóle jedzą brytyjskie jedzenie, są raczej uprzejmi, krzywo patrzą na turystów, kupują w brytyjskich sklepach, nawet ich bilety kolejowe są podobne do tych z National Raila. Dla mnie Irlandczycy to odmiana Brytyjczyków, jak Walijczycy czy Szkoci.
Belfast jest strasznawy trochę, nie spodziewałam się, że tak będzie wyglądał, nie spodziewałam się, że gołym okiem będę wiedziała, czy jestem w strefie lojalistów czy republikanów, ja się w ogóle nie spodziewałam, że tam jeszcze jakieś strefy będą. Nie myślałam, że murale będą tak onieśmielająco piękne i jednocześnie napawające grozą, niczym tatuaże na ciele miasta przypominające przeszłość. Najstraszniejszą rzeczą są Peace Lines, o których myślałam, że zostały wyburzone, nie mieści mi się w głowie, że mieszkańcy Belfastu chcą, żeby one tam były, że nadal za bardzo się boją, że usunięcie murów byłoby jak rozdrapywanie strupów brudnymi palcami, które zainfekują i zaognią ranę.
Aspekt Belfastu, który uznałyśmy za bezpieczny do swobodnej dyskusji w zatłoczonym pociągu? Platforma wiertnicza wyciągnięta na brzeg do naprawy. Platformy wiertnicze są straszne.

***

W tak pięknym i różnorodnym świecie, byłabym niewdzięczna, gdybym przejmowała się tym, że moi rodzice despracko nie mogą pogodzić się z faktem, że w wieku dwudziestu pięciu lat nie jestem prawnikiem ani lekarzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz